Saturday 1 August 2015

Sciezkami zycia cz.2 Podroz autobusem.

Dzien sto pierwszy
wtorek



      Rozkolysany autobus kolysze  mnie delikatnie to w gore to w dol przypominajac mi  zapomniane  od wiekow uczucie  doswiadczone w dziecinstwie i  zakodowane gdzies  gleboko w  podswiadomosci.
 Odkopane na ulamek sekndy niczym mgliste wspomnienie gosci w mojej duszy i usmiecham sie delikatnie  zatapiajac  sie we wspomnieniach z  zycia.
Czas plynie nieublagalnie ,mijaja kolejne dni,miesiace i lata,zmienia sie wszystko dookola,tylko dusza pozostaje niezmienna,wciaz ta sama.

Oddaje sie przez chwile rozmyslaniom starajac sie wyciszyc i zrelaksowac zmeczone calonocna praca cialo.
Autobus wciaz podskakuje to w gore to w dol .Wlasnie wyjelam z opakowania  dwie tabletki ibuprofenu i  zawachalam sie przez chwile,bo choc moja podroz do centrum miasta nie bedzie trwala dlugo przez chwile przestraszylam sie ze  moge zasnac.
Jednak uporczywy bol glowy szybko przekonal mnie o slusznosci decyzji  ich polkniecia i nie zastanawiajac sie juz dluzej zrobilam tak jak zaplanowalam.
Teraz moglam juz tylko spokojnie sie zrelaksowac.

Co za okropna noc - pomyslalam.
Nie pamietam tak wielkiej flustracji z jaka przyszlam do pracy juz od dawna,jesli kiedykolwiek taka sie zdarzyla.Nastroj zmienial  mi sie w ciagu nocy kilka razy i przybieral coraz to inne twarze.
Raz czulam jak wszystko podchodzi mi do gardla innym razem moje cialo przeszywaly dreszcze.
W koncu rozbolala mnie glowa i bol nie chcial ustapic juz do rana.

W miedzyczasie moje usta wydawaly z siebie wiele dzwiekow i niemal bezustannie mowilam,podekscytowanym i lekko uniesionym glosem wydawalam z siebie potok slow,
Ale to wszystko bylo takie pozorne,bo w srodku milczalam.Jak gdyby moje serce zatrzymalo sie w jednym miejscu i tak trwalo martwe cala noc i tylko cialo niczym marionetka nie potrafilo przestac mowic.A dusza przygladala sie temu wszystkiemu z zainteresowaniem bezskutecznie probujac ozywic serce.W koncu poddala sie i pozwolila ustom mowic i mowic bez konca.
Dziwne to uczucie,Im wiecej mowilam tym bardziej moje wetrze zamykalo sie do srodka aby wewnatrz siebie prowadzic alkiem inne  spokojne rozmyslania  nie zwazajac kompletnie na to ze  usta  mowily  i mowily bez konca...

Kiedy wreszcie noc dobiegla konca i wyszlam na zewnatrz ,zdazylam ledwie dojsc do przystanku kiedy rozpadal sie intensywny silny deszcz, taki ze nawet stojac pod drzewem ubranym w geste listowie wielkie i zimne krople wciaz wpadaly mi za kolniez i splywaly po twarzy.
Z wielkim zaangazowaniem obcieralam je z twarzy i wlosow czujac jak bardzo jestem przemoczona i drzac z zimna.
To wszystko musialo chyba wygladac dosc zabawnie bo stojacy tuz przy mnie mezczyzna spogladal na mnie co chwila z zainteresowaniem i lekkim politowaniem,zadowolony z faktu,ze jego kurtka posiadala kaptur.Wreszczcie po zbyt dlugim jak na moj gust oczekiwaniu pojawil sie autobus.

 Scenariusz zawsze jest taki jak sam.Nie przepycham sie pierwsza z samego konca do przodu,bo na ogol najpierw zawsze  wstaje mezczyzna po prawej,ktory naciska przycisk stopu i pospiesznie idzie pewnym krokiem do frontowej czesci autobusu.
Za nim podazaja dwie osoby a tuz za nimi ja.
Za  mna wstaja wszyscy pozostali i ustawiamy sie w dluga kolejke do wyjscia.

Po opuszczeniu autobusu wszyscy dzielimy sie na dwie strony,na prawo i lewo.Ci ktorzy ida na lewo juz po chwili pozostaja  w tyle za mna i to ja  zajmuje czolowe miejsce na czele naszej grupy,poniewaz do przyjazdu kolejnego autobusu mam zaledwie kilka minut .Musze dobiec do odleglego o okolo 50 metrow przystanku w miare mozliwosci jak najszybciej.Odkad pamietam z jakiejs nieznanej mi przyczyny czesto ,wrecz na ogol zawsze ,wszedzie biegalam,nie szlam.jak bym wszedzie byla spozniona lub czas biegl dla mnie szybciej niz dla pozostalych ludzi.
Nie zebym biegala jakos nadzwyczaj szybko,bardziej sunelam przy ziemi przesuwajac sie jednak zdecydowanie szybciej niz przy zwyklym marszu bywa.czesto kiedys pytalam sama siebie-czemu ja bieglam?I zawsze byla jakas przyczyna,a zreszta,nawet jak jej nie bylo to i tak  z czasem zaakceptowalam ten fakt jako nierozerwalna czesc mnie samej,mojej ''pospiesznej egzystencji.''

Tak wiec zaraz po opuszczeniu autobusu przytrzymujac lekko prawa reka skaczaca torbe posuwalam sie szybko do przodu z wieksza niz zwykle predkoscia.W koncu mialam zdecydowanie dobra  motywacje.Mysl o spedzeniu na przystanku kolejnych pietnastu minut nie byla niczym milym,szczegolnie w tym dniu,ze wzgledu na moj wciaz powracajacy bol glowy i uczucie wyziebienia.
Odcinek ktory mam do przebycia wcale nie nalezy do najprostszych.Po pierwsze droga jest wybrukowana sliskimi kamieniami,a po drugie prowadzi caly czas pod gore.Na dodatek mam jeszcze do pokonania dwa zakrety i schody.Na ogol nie daje sobie odpoczac az do drugiego zakretu,kiedy to przystaje i i biore gleboki wdech przemierzajac pozostaly odcinek w spokoju.
Kilka tygodni temu zmieniono rozklad jazdy i teraz mam cala minute wiecej na dobiegniecie .
W tym miejscu moja podroz dobiega do polmetku i kolejna jej czesc jest juz na ogol spokojniejsza i  czasem pozwalam sobie nawet na mala drzemke.

Podroz zostala zakonczona pomyslnie .


To taki malenki wycinek z zycia,taki calkiem zwyczajny i pozornienic  nie znaczacy,taki jakich mamy w swoim zyciu tysiace,taki o ktorym zazwyczaj zapominamy  chwile po tym jak zostaje zakonczony.
Taczesc naszego zycia istnieje w nas,wrasta w nasza codziennosc. jest czescia naszego zycia,i to czesto niemala.Wszyscy przeciez podrozujemy.czesto bardzo to lubimy.czy to autobusem czy autem,sami lub w towarzystwie,robimy to kazdego dnia,podobnie jak wiele innych czynnosci ,znamy je na pamiec.One wszystkie stapiaja sie ze soba i tylko od nas zalezy jak bedziemy je postrzegac i czy pozwolimy sobie je pokochac rozumiejeac ze sa nieodrwalna czescia naszego zycia i moga sprawic nam przyjemnosc.
Wiem ze nielatwo jest kiedy czynnosci powtarzaja sie wciaz dokladnie tak samo przez dlugi czas,kiedy zaczynamu robic je automatycznie,i czesto w samotnosci,Kiedy stajemy sie wowczas niczym marionetki albo maszyny ktore wykonuja te same automatyczne czynnosci i to na dodatek w tym samym czasie i w obecnosci dokladnie tych samych twarzy,
Czy to w pracy,czy w szkole,czy na studiach,czy w autobusie,wszystkie te czynnosci poczatkowo nowe potem staja sie automatyczne i coraz to nudniejsze i nudniejsze az w koncu zaczynamy je nienawidziec .
Czy jest jakis przepisc na to aby tak sie nie stalo?Coz...tak i nie.To nielatwe,bo przeciez ostatecznie to czesc zycia ktorej nie da sie uniknac i nasz obowiazek jako obywatela,czlonka rodziny,rodzica,czy dziecka.ucieczka przed nim nic nie pomoze.
A wiec?Co mozemy zrobic aby te codzienne czynnosci nie staly sie dla nas ciezarem nawet jesli nie raz podroz zajmuje spora czesc naszego dnia?


Zastanowimy sie nad tym spokojnie.
Ale o tym w nastepnym wpisie.


Podrozujemy  autobusem,samochodem lub pociagiem,i kazda podroz . to jak podroz przez zycie.Pozornie zawsze taka sama,a jednak inna.Wazna i niewazna zarazem.Nudna i interesujaca .Czasami samotna a czasem w  towarzystwie.W radosci lub w bolu.Wszystko moze sie wydarzyc,lub nic.
Ta podroz to nasze zycie.To od nas zalezy wiec jaka ona bedzie.

No comments:

Post a Comment