Dzień sto osiemdziesiąty piąty
środa
Ide
ulicą
mijam puste podwórka
skwery i aleje
idę
patrzę w niebo
na błękit nieba
który oświetla swoją jasnością
i otacza swoim blaskiem
mrużę oczy
delikatnie
idę
przed siebie
stawiam raźno kroki
jeden za drugim
spokojnie
miarowo
powoli
...
idę
bez celu
zwyczajnie
przed siebie
niosę bagaż życia
uginam się
pod jego ciężarem
przystaję
na chwileczkę
zamykam oczy
myślę
jak długo będę jeszcze wędrować
pustmi ulicami
samotnie
w pojedynkę
jak długo będę
jeszcze mrużyć oczy
od blasku
który przytłacza mnie swoim blaskiem
jak długo będe
szła......
środa
Ide
ulicą
mijam puste podwórka
skwery i aleje
idę
patrzę w niebo
na błękit nieba
który oświetla swoją jasnością
i otacza swoim blaskiem
mrużę oczy
delikatnie
idę
przed siebie
stawiam raźno kroki
jeden za drugim
spokojnie
miarowo
powoli
...
idę
bez celu
zwyczajnie
przed siebie
niosę bagaż życia
uginam się
pod jego ciężarem
przystaję
na chwileczkę
zamykam oczy
myślę
jak długo będę jeszcze wędrować
pustmi ulicami
samotnie
w pojedynkę
jak długo będę
jeszcze mrużyć oczy
od blasku
który przytłacza mnie swoim blaskiem
jak długo będe
szła......