Sunday 23 October 2016

Rozmowa z bratem.

Dzień sto osiemdziesiąty trzeci
niedziela






Odkąd zmarł mój brat,czyli ponad rok temu nigdy mi się jeszcze nie przyśnił.
Cały mój kontakt z nim to pewnego rodzaju swoista rozmowa od czasu do czasu w myślach.Czasem natarczywie do nich powraca a więc pytam go -jak tam ci jest braciszku?
Tym razem było inaczej.Zjawił się w moim śnie.Czekał na mnie,a ja do niego pojechałam.
Było to w jakimś dużym mieście,podejrzewam,że w Chicago.
Wygladał ładnie.Zaprosił mnie do siebie.Nie pamiętam treści snu,ale wiem,że w jego mieszkaniu miał współlokatorów.Rozmawialiśmy.Nie pamiętam o czym..wiem,że powtarzał do mnie jakieś słowo..niestety zapomniałam jakie.Znajdowaliśmy się w jasno oświtlonym pokoju.
Po chwili wstaliśmy i szliśmy w kierunku kuchni gdzie miał zrobić mi herbatę kiedy nagle uświadomiłam sobie,że coś jest nie w porządku.Poczułam strach i postanowiłam wracać do domu szczególnie ,że było już późno.Właśnie wtedy uświadomiłam sobie,że współtowarzysze brata są tak naprawdę duchami,i że żaden z nich nie dotrzyma mi towarzystwa w podróży spowrotem,uświadomiłam sobie ,że mieszkanie to nie istnieje,że to tylko wyobraźnia brata,i on chce ,żebym myślała,że tak właśne jest.jednak to jest tylko fikcja,projekcja jego wyobraźni.Pośpiesznie wyszłam z mieszkania.
Po chwili w moim śnie pojawiła się mam,i ona też chciała odwiedzić brata.Jechałyśmy autobusem,i było już ciemno na dworzu.Przegapiłyśmy miejsce gdzie miała wysiąść.Zaproponowałam,żeby przyszła do mnie na noc.
To była ostatnia rzecz jaką pamiętam ze snu.

Teraz uciekło już to uczucie,ale doskonale pamiętam delikatne uczucie niepokoju a nawet strachu jakie towarzyszyło mi we śnie.Jakieś duchowe przepychanki.Niestety nie pamiętam ani rozmowy z bratem ani owego tajemniczego słowa.

Dziwny to był sen,jak zapewne wszystkie tego typu,kiedy odwiedza nas ktoś bliski kogo już z nami nie ma.Chciałabym pamiętać więcej,niestety jak to zazwyczaj bywa umknął z pamięci bardzo szybko.

Pamiętam jednak kilka rzeczy. Czyłam się w nim bezpiecznie jednak mimo to widziałam,że jest jakieś zagrożenie.Jednak mimo tego wiedziałam,że nie muszę sie obawiać.Ten fakt zawdzięczałm sobie,i temu,że dzięki jakiejś niepojętej własnej sile nic mi nie może zagrozić.Trochę jak gdybym weszła do jaskini lwa jednak wiedziała,że mam przewagę nad nim i nic nie może mi zrobić.Albo lepiej porównać to do trenera,który wchodzi do klatki lwa.jednak dzięki swojej wewnętrznej sile woli,którą niełatwo jest zrozumieć lew nie rzuca się na niego i zachowuje spokój.Jaki to fenomen?Bo zapewne nim jest.Może to,że lew gdzieś w swojej świadomości wie,że mimo wielkiej chęci zjedzenia trenera nie może tego zrobić,bo ten jest jego żywicielem,jedyną osobą na świecie,która go rozumie,troszczy się o niego,kocha go.
Może właśnie odkryłam pewną analogię?
Mimo nieco zawiłej historii mojego brata w pewnym sensie oprócz mojej mamy byłam i jestem jedną z niewielu osób na świecie,oprócz mojej,naszej mamy,którą obchodził i nadal obchodzi los brata.

Mam swoje zdanie na temat życia po śmierci i tego co nasza nieśmiertelna dusza doświadcza,i jest to uwierzcie bardzo długa historia,której tutaj nie ma co przytaczać.
Pewne jest dla mnie ,że dusza nasza wie co robi i po śmierci wcześniej czy później musi ona powrócić tam skąd przybyła.